Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na spotkanie nasze olbrzymiéj postawy kamerdyner méj babki, przybrany w czarną ze srebrem liberyą, ale tym razem poczciwy sługa, który tu całe życie swe przebył, i którego włosy pobielały razem z włosami jego pani, co umierała teraz, miał łzę na oku i ramię jego drżało, gdy pomagał nam wysiadać z pocztowego powozu.
W wielkich pokojach cisza panowała grobowa. Z sali jadalnéj widać było przez drzwi nawpół otwarte liczną służbę, zebraną w przedpokoju, ale wszyscy tam trzymali się w kupce, milczeli, z pospuszczanemi głowami, albo szeptali z sobą po cichu, a na każdéj twarzy malowało się wzruszenie, ważny dla domu zwiastując wypadek. Przechodząc, rzuciłam okiem na tę grupę skupioną i cichą, i uważałam, że nie tyle tam było żalu, ile przestrachu, jaki zwykle przynosi z sobą widok śmierci, mianowicie dla dusz prostych i niefilozofujących wcale. Na niektórych twarzach malowało się nawet głębokie zdziwienie. Może ludzie ci, podwładni babki mojéj, przez lat wiele przywykłszy widziéć ją wiecznie dumną, wyniosłą, wyprostowaną, sądzili, że jest ona także nieśmiertelną i ze zdumieniem widzieli, iż śmierć takiéj nawet pysznéj i nieugiętéj dosięgła głowy.
Bawialny salon, więcéj niż kiedy, wyglądał teraz na mroczną i szczelnie zamkniętą szufladę. Wyglądał on nawet teraz na szufladę, służącą na skład dla podszarzanych i zapylonych sprzętów. Pomroka pyłu