Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć i tu, zdradzając czyjąś tajemnicę, nie miałam być zupełnie w zgodzie z samą sobą.
Najniespodzianiéj w świecie sprawa, tak bardzo obchodząca mnie i kłopocąca, wcale inną przybrała postać. Pewnego dnia weszłam do bawialnego salonu Zeni, gdzie znalazłam zebrane dość liczne towarzystwo, i z rozmowy, jaką prowadzono, dowiedziałam się, że pan Lubomir miał za parę dni opuścić W. i udać się do swoich, majątków o kilkadziesiąt mil odległych. Na wieść tę odetchnęłam swobodniéj i zapytałam, czy Lubomir na długo odjeżdżał? Powiedziano mi, że na parę tygodni. Spojrzałam na Zenię i zobaczyłam taki wyraz przejmującego cierpienia, który mimo wysiłków, jakie czyniła, aby go ukryć przed gośćmi, twarz jéj okrywał, że aż mi się na płacz zebrało i musiałam prędko opuścić towarzystwo.
Tego dnia odeszłam do domu wcześnie i z Zenią nie widziałam się wcale sam na sam. Nazajutrz około południa, gdy tylko skończyłam poranne lekcye, udałam się do jéj pokojów. W budoarze nie znalazłam nikogo, za to w przyległym salonie rozmawiano. Poznałam głos Zeni i Lubomira. Nie sądziłam, aby byli sami, i nie widziałam potrzeby oddalić się: machinalnie więc przerzucałam księgę marzeń, rozmyślając nad tém, czy mam wejść do salonu, czy tu czekać, dopóki Zenia nie opuści swych gości. Nagle usłyszałam głos Lubomira, uposażony tym razem