Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I cóż ztąd? Wszakże to było przed kilku laty. Ludzie zmieniają się i on się zmienił; teraz-by pewno inaczéj, wcale inaczéj postąpił, ponieważ teraz jest on bardzo, bardzo szlachetny!
Podziwiałam upór, z jakim pewne istoty trzymają się widma swéj wyobraźni. — Zdaje mi się — rzekłam — iż nie powiedziałam ci jeszcze, dlaczego odmówiłam panu Lubomirowi, kiedy się starał o moję rękę.
— Nie chcę, nie chcę słuchać niczego! — zawołała Zenia prawie ze łzami i obie ręce przykładając do oczu. — Wiem o tém, kochana Wacławo, że jesteś chodzącym rozsądkiem, ale zarazem przebacz mi, gdy powiem, że bywasz niekiedy okropną prozą. Szczególniejszym sposobem lubisz nad wszystkiém zastanawiać się, we wszystko się zaciekać; każdą myśl, każdy postępek, każdą osobę rozbierasz na drobne cząstki, i na wzór dzieci, układających łamigłówki, spajasz je potém, aby przekonać się, czy dobrze do siebie przystają. Otóż wybacz mi, ale powiem ci otwarcie, iż pomimo, że cię kocham i uwielbiam twoje przymioty, nie czuję się zdolną do naśladowania cię w układaniu łamigłówek. Moje życie składa się całe z tęsknoty i wrażeń, marzenie jest mojém życiem; nie odbieraj mi ich, nie budź mnie... nie wydzieraj mi téj wiary mojéj, jaką mam, że znalazłam przecie choć raz człowieka, zdolnego