Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nareszcie dosięgnęłyśmy szczytu téj niewygodnéj drabiny raczéj, niż schodów, i stanęłyśmy przed drzwiami, których powierzchowność nie zapowiadała bynajmniéj wspaniałego apartamentu. Zapukałam. — Proszę wejść! — ozwał się z wewnątrz głos czysty i dźwięczny.
Na środku pokoju bardzo małego, bardzo czystego, oświetlonego dwoma niewielkiemi okienkami i zapełnionego sprzętami, które, oprócz pięknego fortepianu, były wszystkie pierwotnéj prostoty, lecz zarazem nieskazitelnéj czystości, stała Zofia, w długiéj, czarnéj, wełnianéj sukni, ozdobionéj tylko pod szyją wąziuchnym śnieżnym kołnierzykiem, z głową pysznie ustrojoną w bogate uploty warkoczów, których układ prosty, a jednak wytworny, czynił ją podobną do klasycznie pięknych głów, na starożytnych umieszczonych posągach.
Biała, jak marmur, twarz jéj, na widok nasz bladoróżowym zaszła rumieńcem, ponsowe delikatne wargi drgnęły parę razy, szafirowe wielkie i głębokie oczy zapłonęły ogniem zdziwienia, boleści i dumy zarazem. Z tą dumą, okrywającą wyniosłe czoło i smukłą prostującą kibić, ą złagodzoną tylko cieniem rzewności, jaki się odbił w uśmiechu, wyciągnęła do nas na powitanie obie ręce. Zenia rzuciła się na krzesło i w głos prawie się rozpłakała. Na widok jéj łez Zofia wzruszyła lekko ramionami.
— Kochana Zeniu — wymówiła głosem, w któ-