Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol IV.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobre czasy, kuzynko — podchwycił wesoło Franuś i ucałował jéj ręce.
— Dawniéj — mówiła moja matka — w owych złotych wiekach ludzkości, o jakich tak często wspominają poeci, pasterze stawali się królami; dziś królowie tego świata zstępują do cnót i zajęć pasterskich...
— Tak, kochana kuzynko — odpowiedział Franuś z uśmiechem — a cnoty te i zajęcia stają się królom tak drogie i miłe, że nie chcieli-by już ich może zamienić na uprzednie królowanie, więcéj pozorne, niż prawdziwe.
Matka moja dłoń przesunęła po czole.
— Patrząc na ciebie, Franusiu — rzekła — czuję wielką ochotę wierzyć w to, co mówisz...
Spodziewałam się, że po odejściu Franusia, Emilka wiele mi o nim mówić będzie. Gdyśmy się jednak znalazły w osobnym pokoiku naszym, wbrew oczekiwaniu memu, nic do mnie nie rzekła, a tylko goręcéj jeszcze, niż zwykle, pocałowawszy mnie parę razy, usiadła w milczeniu przy swoim stoliczku i otworzyła jakąś książkę. Widząc, że nie ma usposobienia do rozmowy, nie narzucałam się jéj z mojém towarzystwem, a znużona dziennemi po mieście kursami, wkrótce usnęłam. Kiedy śród nocy przebudziłam się po raz piérwszy, zegar ścienny wybijał późną popółnocną godzinę, a Emilka siedziała jeszcze na tém samém miejscu, na którém widziałam ją, usypiając.