Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do kalendarza; kilkanaście tylko dni zostawało do terminu, w którym powinnyśmy były ustąpić z domu. Podkreśliłam tę datę w kalendarzu czerwonym ołówkiem, aby się mi jak najczęściéj nawijała na oczy, abym nie zaniedbała spełnić wszystkiego, co przedtém jeszcze powinno było być spełnioném. Był to biały i martwy dzień zimowy; dziedzińce i ogród usłane były śniegiem, jasno-popielate obłoki okrywały całe sklepienie nieba, a pod niemi nizko wisiały rzędy chmur ciemniejszych, szarych, ziejących mgłą i wilgocią. W ogrodzie, na gałęziach bezlistnych drzew, siedziały wrony, kracząc na wyścigi, a niekiedy podlatywały aż pod ściany domu, i skacząc po gzemsach dachu, pochylały grube swe dzioby, jakby chciały ciekawie zaglądać w okna.
Zresztą w domu i wkoło domu zupełna panowała cisza: matka moja, od chwili wyjazdu prawnika, zamknęła się w swoim pokoju i nikogo widziéć nie chciała, co się jéj zresztą zdarzało coraz cięściéj. Siedziałam przy oknie bawialnego pokoju sama jedna; przede mną stał mój koszyk z robotą, ale nie wzięłam jeszcze do rąk igły, lubo już od godziny siedziałam na tém miejscu.
Patrzyłam na szare niebo, na drżące od wiatru nagie gałęzie, na śnieg, na wrony; ale wzrok mój machinalnie tylko przesuwał się po tych przedmiotach, ponieważ wcale nie myślałam o nich. Myślałam o téj dacie, którą w kalendarzu podkreśliłam czerwonym