Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol III.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podupadłéj wielkości, która nigdy pogodzić się ze swym upadkiem nie może, i do ubóztwa materyi, jakiemu podlegać musi, dokłada ubóztwo ducha, omdlałego śród próżnych żalów i jęku.
Odeszła, a ja długo jeszcze siedziałam przed dogasającém ogniskiem, ze wzrokiem utkwionym w czerwono żarzące się węgle. Na pamięć przyszedł mi ów wieczór, podobnie przepędzony przed płonącym ogniem w przeddzień puszczenia się mego w świat, przy blaskach świtającéj mi jutrzenki życia, i owe marzenia o zabawach, miłości i weselu, co wtedy napełniały moję płochą, dziecinną głowę. Myślałam, jak piérwsze zaranie różném często bywa od południa życia, jak nikomu nie wolno zaufać pogodnie wschodzącéj zorzy, gdy za nią w oddali suną się może ciężkie, ołowiane chmury, co zaćmią widnokrąg, i marzenia motyle, podnoszące się do góry, przycisną do ziemi, twardéj, jak ziemskiego bytu warunki i powinności.
Zegar uderzał północną godzinę, gdy powstałam z zamyślenia i udałam się do mojéj sypialni. W głowie mojéj tkwiło silne postanowienie, ale czułam, że na myśl o niém gorący rumieniec uderzał mi do twarzy. Postanowiłam pojechać nazajutrz do Rodowa i starać się przejednać dla méj matki babkę Hortensyą. Była to może największa ofiara, jakiéj dopełnić mogłam, bo wymagała ode mnie zupełnego zapomnienia o własnéj dumie, zniżenia się do tłómaczeń i prośby. Ale czułam, że nie wolno mi było wchodzić