Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

daniem było fruwać po parkietach salonów na skrzydłach z gazy i krepy, a nie stąpać prozaicznie po chodniku ulicy, jak jaka tam prosta śmiertelniczka; że także i przedewszystkiém byłam panną na wydaniu, zatém musiałam koniecznie od stóp do głowy okrywać się pozłacaną szatą świetnéj pozycyi, któréj jednym z klejnotów był piękny powóz, i jakkolwiek ta szata była dziurawa, okrywać się nią musiałam, bo bez niéj... i cóż-by się stało z mojém wydaniem za mąż!..
A jednak, wyszedłszy po raz piérwszy pieszo na ulicę miasta, nie myślałam wcale o tém, że jestem dystyngowaną panną, kwiatem, istotą nadziemską; zapomniałam o pozycyi i wyjściu za mąż, otworzyłam tylko szeroko ciekawe oczy, i trzymając się ramienia mojéj dobréj Bini, śmiało rzuciłam się wraz z nią pomiędzy tłum, zalegający chodniki.
Było to o godzinie drugiéj po południu: zimowe słońce blademi promieńmi rzucało się w okna wysokich kamienic, pod nogami skrzypiała cienka warstwa śniegu, środkiem ulicy pędziły liczne sanie z głuchym odgłosem dzwoneczków.
Widok, jaki roztaczał się około mnie, często zapewne nasuwał się mym oczom, gdy w oszklonéj karecie przebywałam ulice miasta; ale, zajęta myślą o zabawie, ku któréj niecierpliwie dążyłam, albo chroniąc od zmięcia piękną suknią, nie patrzyłam nań, a może i szyby karety zamglone bywały wilgocią, lub