Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bliżéj pana Lubomira, z łatwością odgadniesz sama powód mego śmiechu.
Z kolei wzruszyłam także ramionami i odwróciłam się od Helenki. Piękna i miła towarzyszka moja, którą z serca kochałam, wydała mi się w owéj chwili dziwaczną niemal. Zamieniając te urywane słowa z Helenką, uroniłam część rozmowy, która coraz żywiéj toczyła się wkoło kanapy.
Gdy znowu słuchać jéj zaczęłam, pan Lubomir właśnie głos zabierał.
— Tak, moi państwo — mówił — bardzo źle i błędnie postępujemy, że, nie idąc w ślady narodów, stojących na najwyższym szczeblu cywilizacyi, zamykamy się w ciasném kółku samych uprzywilejowanych ludzi, i jak Chińczycy odgraniczamy się od reszty świata murem pychy i przesądów. Nie dopuszczamy przez to do siebie prawdziwéj inteligencyi i zasługi, pozostajemy zacofani, nie idziemy razem z duchem czasu, który oddawna zniósł średniowieczne granice, dzielące ludzi zaporami, zbudowanemi z tarcz herbownych...
— Jakto! — zawołał ktoś z mężczyzn — żądasz więc pan, abyśmy mieszali się z motłochem?
— Wyrazu tego nie mają już Francuzi i Anglicy, pomiędzy którymi miałem szczęście kształcić me pojęcia o równości. Co pan nazywasz motłochem? — zawołał pan Lubomir, z gestem szlachetnym — czy tém pospolitém i przestarzałém mianem okrywasz pan