Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pięknéj Heleny, siedziała, tam na sofie, stara kobieta, przed nią wisiała klatka z kanarkami i widniał za szybą kawałek błękitnego nieba, a ona patrząc na niebo, to na ptaki szczebioczące w niewoli, drżącemi usty szeptała: „postarzałam... życie przebyłam sama jedna... nikt mię nigdy nie kochał!...”
W parę dni po tych rozmowach, na jednym z wielkich, proszonych obiadów, pan Alexander siedział obok mnie przy stole. Naiwna Józia siedziała także niedaleko, ale pogromiciel serc już na nią i uwagi prawie nie zwracał, a strzały owych spojrzeń i kłęby dymu buchające z kadzielnicy skierował na mnie. Ale ja nie byłam już tak naiwną jak Józia, i nie dałam się wyprowadzić w pole. Na ogniste spojrzenia pana Alexandra odpowiadałam śmiechem, a komplementa jego odpierałam żartami, z czego wywiązywała się żywa szermierka słów i dowcipu. Pan Alexander jednak ożywiał się coraz bardziéj, a w końcu obiadu powiedział mi, że nie ma na świecie nic bardziéj czarującego, jak ironiczny uśmiech na ośmnastoletnich ustach. Wstając od stołu, spojrzałam mimochodem w źwierciadło, i zobaczyłam, że w istocie po ustach moich błąkał się chwilami uśmiech ironii. Z gwarnego obiadu pojechałyśmy z matką na tańcujący wieczór, a pan Alexander tańczył ze mną dwa mazury i cztery kadryle, nosił mój wachlarz i gdy tańczyłam z kim innym, opierał głowę na dłoni z miną człowieka pogrążonego w rozpaczy. Tego wieczora Józia