Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żych i rumianych drgały przepowiednie gorzkich a szyderskich uśmiechów, które z czasem wykrzywić je miały, źrenice jego traciły błękit niebios, a zasuwały się mętną, szarą barwą, powstałą tam może dla pokrycia łez boleści, czy przygnębiającego zniechęcenia, czy jeszcze młodzieńczego ognia, który z piersi przemocą wyrwać się pragnął, a nie widział przed sobą nic, coby ogarnąć mogły jego płomienie. Żal mię zdjął i litość. Położyłam dłoń na ręku Franusia i zapytałam:
— Kuzynku, czém jest to, co wam tak wiele złego sprawia? — Popatrzył na mnie długo z namysłem i odpowiedział:
— Zdaje mi się, iż największa liczba nas młodych mężczyzn nie umié zdobyć sobie bytu o własnych siłach i ginie marnie w różny sposób przez to, iż od dzieciństwa wszystkie starania wychowujących osób zwrócone są na pokrywanie nas jak najwięcéj błyszczącym pokostem, pod którym nie dopytać się potém ani gruntownéj wiedzy, ani żadnych pojęć zasadniczych, coby podstawą i kierunkiem życia być mogły.
— A dlaczego tak jest? — zawołałam niecierpliwie.
— Dlatego, kuzynko — tłómaczył Franuś — że bogaci ludzie ufają we wszechmocną potęgę bogactw i myślą, że gdy je zostawią synom, niczego oni już więcéj potrzebować nie będą.