Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego odbiły się o wszystkie kąty pokoju. Echa te stłumione zostały głosem Rozalii, która, z głową opadłą na piersi, z oczyma szklanno utkwionemi w ziemię, zaczęła mówić, jakby więcéj do siebie, niż do mnie.
— Nie ja kłamię, ale on kłamał, gdy mówił, że cię kocha! Czy nie widziałaś bladości, która pokryła wtedy twarz jego i téj zmarszczki, co się mu pokazała na czole? Bladość tę sprowadziły nań moje oczy, które tkwiły w nim zdala, a które on czuł, lubo patrzył na ciebie; w zmarszczce téj leżała myśl o mnie... ma on ją zawsze na czole, gdy o mnie myśli... Boże mój! Wacławo! jakżeś ty naiwna, kiedyś w téj zmarszczce nie poznała grobu, w którym za życia zamknięta miłość targa się i skonać nie może... Dziecko! ty nic nie znasz na świecie... nie rozumiész... posłuchaj... ja ci powiem... On kocha mię namiętnie, oddawna, taką miłością, jakiéj ty wzbudzić nie możesz, dziewczyno utkana z kryształu i księżycowych promieni. On z tobą do ołtarza pójdzie, ale ja tylko, ja będę na wieki jego ukochaną: ha, ha, ha! szczęśliwą będziesz, Wacławo! bardzo szczęśliwą!...
Umilkła i tylko cichy, przeszywający chichot wstrząsał jéj piersią, ale nie patrzyła na mnie... wzrok jéj był jak przykuty do ziemi.
Podniosłam dłoń do czoła, na które wypłynęła kropla zimnego potu, uczyniłam wysilenie i wyrzekłam:
— Mów wszystko!...