Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczucia znikały, jak zaklęte mocą jego słowa i dźwiękiem głosu. Lecz skoro tylko przestawał mówić, wracały tłumem i widziałam już tylko czarne płonące oczy Rozalii, które z pod rzęs długich patrzyły na niego tak niewinnie a namiętnie zarazem, i dwoiste promienie jego wzroku, z których połowa zawsze wyrywała mu się z pod powiek, jakby przemocą, i uciekała ode mnie...
W ostatniéj figurze kadryla pan Agenor nachylił się nieco ku mnie i szepnął:
— O jakże wdzięcznym jestem pani za ten ofiarowany mi kadryl! każda chwila, obok pani spędzona, unosi mię w niebo wybranych!
Gdy kończył te wyrazy, koléj tańczenia przyszła na niego i na Rozalią. Postąpili oboje na przód i widziałam, jak przy zbliżeniu się rzucili sobie w twarze ogniste spojrzenia.
Ale pan Agenor wrócił do mnie i kontynuował rozmowę:
— Jestem podobny do spragnionego wędrowca — mówił — który, długo po piaszczystych wędrując pustyniach, znalazł nareszcie oazę, a na niéj kwiat cudownéj piękności...
Tu przyszła nań znowu koléj podania ręki Rozalii, i spostrzegłam, że obie ich dłonie splotły się silnym i dłuższym, niż trzeba było, uściskiem.
Utworzyliśmy wielkie koło, pan Agenor dokończył mi rozpoczęte słowa: