Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu, gdy uklękłam przed oknem i modlić się chciałam. Chciałam się modlić, ale, niestety, nie mogłam! Rozhukana i rozmarzona zarazem myśl moja buntowała się przeciw słowom modlitwy, jakie wymawiały me usta. Dusza moja rwała się ku niebu, ale podnieść się z nad ziemi nie mogła. Czyliż tak silnie ujęły już ją w uścisk te połyski świata, przed któremi ostrzegał mię głos tajemniczy, z pod nocnego płynący sklepienia? Zmęczona, rozmarzona, z bolącą głową i pulsującemi skrońmi, udałam się na spoczynek, a usypiając, słyszałam, jak budziło się ptastwo w gęstwinach ogrodu, witając dzień radośnym świegotem i trzepotem skrzydeł, swobodnie wznoszących się ku słońcu.

XXIX.

Nareszcie opuszczaliśmy Rodów. Zgrabna karetka nasza wytoczyła się za bramę dziedzińca wraz ze staroświeckim koczem państwa Rudolfów, który przed laty musiał być pięknym i kosztownym, ale dziś przypominał tylko dawny dostatek i niewygasłą dotąd chęć błyszczenia pani Rudolfowéj. Pan Agenor towarzyszył nam konno.
O parę wiorst od dworu powozy nasze stanęły na rozstajnéj drodze, a matka moja i pani Rudolfowa wychyliły się z nich, aby ostatecznie się pożegnać.
— A pan w którą udasz się stronę? — spytała wujenka pana Agenora.