Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

istota, co niby krewną moją była, a w któréj każdém słowie, ruchu, postępku, widziałam nienawiść? Cóż jéj uczyniłam złego? Bóg widział, że szczerze litowałam się nad nią, lubo nie rozumiałam sama, coby téj litości było przyczyną, i że robiłam wszystko, co mogłam, aby ją kochać i w niéj dla siebie przyjaźń obudzić. Dlaczegoż była względem mnie tak okrutną, żeby aż chciéć śmierci mojéj? Byłam wtedy przekonana, że Rozalia, uderzając bez żadnéj przyczyny mego konia, pragnęła aby mnie uniósł, zrzucił i zabił.
Straszną wydała mi się myśl, że ktoś śmierci mojéj pragnie, śmierci dla mnie, tak młodéj, spragnionéj życia, wolnéj od wszelkiéj winy względem ludzi.
Myśl tę, jak fosforyczném światłem oświetliło przypomnienie rozmowy, jaką prowadziły z sobą oczy pana Agenora i Rozalii w chwili mego niebezpieczeństwa. Coś niepojętego dla mnie a strasznego z rozmowy téj tryskało, niepojęte téż a trwogi pełne uczucie pierś mi zaległo.
Posłyszałam za sobą tentent doganiającego mię konia; był to Franuś, który mię dopędzał. Gdy konie nasze zrównały się, wyciągnęłam do niego rękę i wyrzekłam krótko:
— Dziękuję.
Ton, jakim wymówiłam ten wyraz, musiał być serdeczny, bo radością błysnęła twarz kuzyna.
Obejrzałam się i zobaczyłam z dala Rozalią i pana Agenora jadących obok siebie. Wydawało mi się, że