Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka moja przerwała tę przykrą rozmowę, odzywając się:
— Co do mnie, jeździłam kiedyś konno i, stosując się do zwyczaju, nigdy w istocie nie odbywałam przejażdżek samotnie; ale znajduję, że towarzystwo w takich razach wtedy tylko może być miłém, gdy jest dobrane i urozmaicone.
— O, droga Matyldo! — przerwała wujenka, pokazując wszystkie zęby — to wiadomo, że przedewszystkiém lubisz rozmaitość...
Fałdy na czole mojéj matki zagłębiły się i zaszły słabym rumieńcem.
— Każdy ma swe wyłączne upodobania — odrzekła zwolna i zimno — są osoby, które lubią przedewszystkiém bardzo jednostajny dźwięk i blask...
Wyrazy te miały snać tajemnicze jakieś znaczenie dla pani Rudolfowéj, bo śniadość jéj zniknęła znowu pod krwistą barwą rumieńca.
— I jakiż-to naprzykład dźwięk lub blask? — spytała ze słodyczą, najeżoną kolcami.
— Różne bywają dźwięki i blaski — tak samo, jak piérwéj, odrzekła moja matka — może być blask słońca i blask złota, dźwięk muzyki i dźwięk monety...
— Ciociu najdroższa! — zawołała Rozalia, składając ręce — czyż jest na świecie ktokolwiek, coby przekładał blask złota nad blask słońca i dźwięk monety nad muzykę? O! czyż jest ktokolwiek na świecie? a jeśli i jest, to już go chyba takim ten świat