gnęło ją sześć karych koni, strojnych w rzymskie szory, na koźle siedział wąsaty, olbrzymiéj postawy woźnica, w czarnéj ze srebrem liberyi. Podobnież uliberyowany lokaj stał przy portyerze, z kapeluszem w ręku, drugi siedział na krześle za karetą umieszczoném. Podobał mi się ten ekwipaż. Był on wprawdzie ciężki, ale miał w sobie zarazem coś poważnego i prawdziwie pańskiego. Babki moje i matka wyszły na ganek w sukniach z długiemi szelesczącemi ogonami i w czarnych aksamitnych płaszczykach; ja miałam na sobie blado-różową jedwabną suknią, takiż kapelusik i leciuchny płaszczyk z białego kaszmiru, podbity różową materyą.
Porwane szybkim kłusem rosłych koni, w mgnieniu oka przebyłyśmy część malowniczéj doliny i wjechałyśmy na wzgórze, na którém stał piękny murowany kościół, którego kollatorkami były moje babki. Przed kościołem stało mnóztwo powozów, męzkich karyolek, bryczek i wozów, tłum różnorodny zalegał cmentarz. Wysiadając, widziałam, że wszystkie głowy zwróciły się ku wspaniałemu naszemu ekwipażowi. Babki moje poszły na przód, wyprostowane i z wyniosłemi czołami, jak zwykle. Ja z matką postępowałam za niemi. Suknie nasze sunęły się po trawie z szelestem, za nami postępował sążnisty lokaj, dźwigający nasze książki do nabożeństwa; ludzie w siermięgach, patrząc na nas, otwierali szeroko usta i zrywali co prędzéj z głów czapki; mężczyźni w czarnych
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/161
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.