Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

względnej, której pojęcie i upragnienie, leżąc pod świadomością moją, czuwa samo i budzi ze snów, za jawę poczytywanych: »Byłem tłumaczem jednego z wyrazów twoich, którym jest piękno! Usiłowałem wzbić się ku najwyższym jego szczytom i przebić zasłonę, ukrywającą je przed resztą ludzi. W pocie czoła wynajdowałem śród rozterki tonów te, które niosły nad światem harmonję. Na ich skrzydłach rwałem się w górę i podnosiłem innych trochę, choć trochę... Po moich strunach biegał i z nich na świat wylatywał promień ideału, w nim dostrzegałem i ukazywałem innym to, co prawdziwie wielkie! Oto wszystko! Nie oklaski, nie kwiaty, nie wesołe kompanje i nie szparagi w styczniu, tylko to, to jedno...
Jak nurek z morza, wynosiłem z przepaścistych rozmyślań tę jedną perłę i nią przez czas pewien, jak tarczą, zasłaniałem się przed czemś do określenia jasnego bardzo trudnem. Było to jakieś zrozpaczenie o wszystkiem, najbardziej o sobie, objawiające się czasem drwiną, mającą pozór wesołości, czasem żalem milczącym, bez słów i bez łez, nakształt kamienia głęboko we mnie osiadłym. Zdarzać się zaczęło coraz częściej, że pochwały zamiast uciechy budziły we mnie taką ckliwość, jaką u człowieka zamyślonego budzą prawione mu nad uchem głupstwa. Uczucie to miewałem wtedy zwłaszcza, gdy pochwały tyczyły się nie artysty, ale człowieka. Charakter wzniosły! Serce złote! Dajcież pokój! Czy dlatego, że nikogo nie okradłem i niczyjego podpisu nie sfałszowałem? Może dlatego, że chętnie funduję uczty, na których jecie smaczno i bawicie się wesoło? albo, że na prawo i lewo rozrzucam w formie darów i po-