Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się od żałości i ciężka postać przypadła ku brzegowi śmietniska, z rękoma wyciągniętemi, któremi zaczęła śpiesznie, namiętnie gładzić grzbiet, pierś, głowę pieska. Z ust jej wychodziły szybkie, urywane, pełne żalu słowa:
— Czup-czyk... czyk-czyk! piesek! biedny! dobry! Czup-czyk! Czyk-czyk! pie...sek! pieseeeek! dobry! biedny! Litowała się nad nim, przepraszała go; wykrzywionemi palcami wygrzebała kość z za drewnianej ramy, za którą była zapadła i, przybliżając ją do pyszczka psa, zaczęła prosić:
— Weź! weź! Czup-czyk! weź! jedz! piesku! jedz! Czup-czyk! czyk-czyk!
W mruczeniu jej były teraz tony błagalne, niemal pokorne. Zdawało się, że tuż, tuż rozpłacze się z żalu i skruchy. Ale on dał się przebłagać łatwo i prędko; skoczył odrazu na wszystkie cztery łapki, z radosnem tym razem zwinięciem się, polizał głaszczącą go rękę, poczem, wyciągnąwszy się rozkosznie na brzegu śmietniska, wziął w posiadanie przedmiot chwilowej walki i z zarzuconemi na grzbiet uszami zapalczywie ogryzać go począł. Ona zaś wyprostowała się i twarz, która od długiego pochylenia ku ziemi aż po białka oczu krwią nabiegła, podartym rękawem salopki ocierając, prawie wesoło mruczała:
— Czyk-czyk-czyk! Czup-czyk! czyk-czyk...
W mruczenie to wmięszał się głos przyciszony tym razem, który znowu wymówił:
— Julko!
Była potem chwila ciszy, w którą drzewa ogrodu otaczające dziedziniec, przedwieczornym wiatrem poru-