Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bywał się na powierzchnię, pobudzany i zagrzewany przez nieustannie mruczące i syczące w pobliżu: czup-czyk! szu-kaj! szu-szu-szu-kaj, czyk-czyk! szu-kaj!, aż poskoczył i wyciągniętej ku niemu ręce małej, ciemnej, drżącej podał u długiego pyszczka zawieszoną szmatę, po której poznać można było, że miała pierwotnie kolor czerwony. Ręka chciwie pochwyciła przedmiot i schowała go do płóciennej torby, a szare, zwinne stworzonko było już znowu na środku pagórka, węsząc, biegało po nim, rozgrzebywało je szybkiemi ruchami przednich kończyn, zatapiało się w nich i znowu, wydobywając się na powierzchnię, w radosnych podskokach przynosiło znowu ręce wyciągniętej ku niemu przedmiot jakiś, z trochą jeszcze metalicznego blasku, który ręka ta chciwiej niż porzedzający pochwyciła i wrzuciła do płóciennej torby. Zaledwie zaś ta niegdyś obficie wyzłacana, a teraz zestarzała i na śmietnisko wyrzucona okładka książki zniknęła w torbie, piesek był już znowu na pagórku, rozgrzebywał go, biegał po nim, węszył, pracował...
Był to więc nietylko jej ulubieniec i towarzysz, lecz również pomocnik. Pracowity pomocnik i wesoły. Skoki jego były sprężyste i lekkie, ze zmyślnego, zaostrzonego pyszczka wyrywały się kiedy niekiedy radosne poszczekiwania. A ona kruk umieszczony u kończyny długiego kija z trudnością zatapiając tu i owdzie w śmieciach, do których dość przybliżyć się nie mogła, zgarbiona coraz więcej, z coraz więcej roziskrzającemi się pod obrzmiałą powieką oczyma, ciągle, bezustanku, to mrukliwie i automatycznie, to z ponurą prośbą czy pieszczotą powtarzała swoje.