Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajże mi pokój Regino! Raz na zawsze ci mówię, że się w takie rzeczy nigdy nie wdam. Rozmawiać z chłopami! a to wielka przyjemność!
Obejrzałam się i zobaczyłam chłopów smutnie i ze spuszczonemi głowami stojących na tem samem miejscu, na którem ich zostawiliśmy. Znowu ogarnęło mię przykre uczucie, i znowu mi się zdało, że z miłości mojej dla Alfreda ubywa jakaś cząstka.
Gdyśmy wracali z owej przechadzki, słońce zachodziło przepysznie. Pałacyk nasz stał śród zielonych drzew, cały różowy od jego promieni — jezioro błyszczało w oddali smugami purpury i szafiru.
— Co za przecudna natura! Alfredzie! zawołałam mimowoli — jaki krajobraz prześliczny!
— W istocie, odrzekł mąż mój, zachód słońca pogodny, piękny dzień będziemy mieć jutro!
A wydobywając zegarek dodał.
— Jakie długie dni teraz mamy!...
Umilkł i ja milczałam. Okiem i myślą daleko odbiegłam od niego, i... zapomniałam że szedł obok mnie.
Znowu upłynęło parę miesięcy. Aż pewnego dnia rzekłam do mojego męża.
— Alfredzie, nudzę się!
W istocie przyszłam do wniosku i uznania, że jestem śmiertelnie znudzona życiem jakie wiodłam.
— Rzeczywiście, odpowiedział Alfred, trzeba żebyś pozabierała znajomości; niemasz towarzystwa.