Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrzutem sumienia myśli, iż ci nie zastąpił ojca — a zawsze poda ci ramię braterskiej miłości i wsparcia.
Po tych słowach odszedł, a ja niespostrzeżona od niego, mimowolnie szłam za nim, jakbym w nim teraz odgadła najserdeczniejszego mego przewodnika. Widziałam, jak w cichym i samotnym pokoju moim stanął przed portretem naszego ojca; długo ze skrzyżowanemi na piersi rękami patrzył na poważną twarz, co z półcienia, malowanemi oczami smutnie zdawała się patrzyć. Przyklęknął, i na obu dłoniach czoło oparłszy wyszeptał: ojcze! przebacz żem jej nie uratował — i sam, jeśli to być może, czuwaj nad twem dzieckiem.
Znowu lęk mię zdjął niewysłowiony na widok tego głębokiego smutku brata, któregom kochała. Jakże wielkie być musi to grożące mi niebezpieczeństwo myślałam — jeśli on na klęczkach zmarłego ojca przeprasza że mię uratować nie zdołał! Wbiegłam do salonu aby uspokoić się spojrzeniem na Alfreda. On podszedł do mnie i prosił mię do tańca. Nie miałże mi nic więcej do powiedzenia? Ach, wtedy pragnęłam jak zbawienia, aby on mówił, wiele mówił, i aby słowa jego ukołysały, rozproszyły dziwne, nieokreślone obawy, tłoczące mi pierś bolesnem choć bezwiednem przeczuciem.
Po tańcu usiedliśmy oboje przy oknie. Niewiem czemu owego wieczora wzrok mój machinalnie ciągle się wznosił do góry, ku niebu i gwiazdom. Spojrza-