Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cicho płynące fale, na których dnie odbite drżały światełka niebieskie.
Ale najwyższą już dla mnie rozkoszą było, gdy w oddali — z pod krańca horyzontu ozwały się tęskne tony ludowego śpiewu. Pieśni zdala po równinie płynące, przejmowały mię uczuciem, którego nie zdołałam sobie określić. Nie było ono jednak wesołe — bo nieraz wówczas kilka cichych łez popłynęło mi z oczu, a przyczyny ich nie znałam. Czyżby połączone tony poezji i muzyki, któremi ludzie zwykle wypowiadają swe bóle, miały wzbudzać w sercu dziecka przeczucie jego przyszłych cierpień?
Postaci rodziców moich nie pamiętałam; bo nawet pogrzebne pieśni do mogiły towarzyszące ich ciałom, najlżejszem echem nie pozostały mi w pamięci; ale często myślałam o nich. I widziałam matkę moją, piękną a słodką, z białem licem i z koroną złotych warkoczy nad czołem; a ojciec stawał przedemną takim, jakim go na portrecie widziałam: słuszny i poważny, z długą, siwiejącą brodą, i z ciemnemi, łagodnemi oczami. Uśmiechy ich, pieszczoty, słowa, tworzyłam sobie już sama — i w te widma mojej wyobraźni wpatrywałam się oczami duszy przez długie chwile — gdy tymczasem z oczu któremi na świat cały patrzyłam, łzy spadały mi na usta. A ja czując je wilgotne i gorące, myślałam że to są pocałunki, przez rodziców mi z innych światów słane.