Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnia miłość.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na pańską propozycję, bo jeść mi się chce i śpieszę na obiad. Spieszno pan, śpiesz — będziesz się mógł tu ochłodzić — tu pewnie będzie cień a może i woda.
W tej chwili stanęli idący nad długim i głębokim u stóp góry parowem.
— Panowie, rzekł Rawicki zwracając się do kolegów, mamy tu do wyboru dwie drogi. Jeśli zechcemy ominąć ten parów, to musimy jak wiecie obejść górę i wejść do dworu od strony rzeki, co znaczy całą prawie wiorstę drogi; jeżeli zaś przejdziemy parów — będziemy za chwilę w ogrodzie, a ztamtąd jnż tylko kilka kroków do domu.
Wszyscy spojrzeli w głąb parowu, którego obie ściany gliniasto-żółte a gładkie i strome, gdzieniegdzie tylko były porosłe karłowatą sośniną; na dnie jak wężyki wiły się wązkie, srebrne i szumiące nici strumienia.
— Ja idę przez parów! zawołał pan Karol i jedną nogą wkraczając już na stromą ścianę, oglądał się na towarzyszów.
— O, i ja parowem, zawtorował pan Klemens śpieszący na obiad.
— To już chyba i ja, dodał pan Michał — wszak chodziliśmy niegdyś po Alpach to i z nadniemeńskiemi parowami się poznamy.
— Ale to bardzo spadzisto, a na dnie woda — mówił pan Heinrich, który także już nadszedł; Monsieur Charles, zlecisz pan z góry i wpadniesz w wodę.