Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-O rycerzu miłującym.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzieżby Jaśnie Wielmożny Pan dla nas taką fatygę ponosił!
A on im na to z uśmiechem cudnym.
— Dla tego jestem na świat posłany, aby cierpiących i ukrzywdzonych ratować!
Oni znów na to z wątpliwością.
— Nie wystarczy tu siła, by największa.
A on im na to z oczyma błyszczącemi, jak gwiazdy:
— Moje wystarczą, bo je biorę z miłującego serca.
Tu głaz okrutny rękoma opasał, wstrząsł nim tak, że aż ziemia stęknęła, aż oblicze własne zalało mu się zdrojem potu i z ziemi go wyrwawszy w las daleko odrzucił. Tylko w powietrzu zagrzmiało od runięcia głazu na świerki i sosny, które jak trzciny łamały się pod nim z trzaskiem niewypowiedzianym.
I ucichło. Droga przed ludźmi leżała równa, gładka, a po twarzach ludzkich skrzydło anielskie pisało litery radości.
Rycerz zaś znowu na koń wsiadł i pięknie ukłoniwszy się, pojechał dalej cierpiących i ukrzywdzonych ratować!
Silnyż był, silnyż! A skąd w nim była ta olbrzymowa moc?