wiązywać!” Czarodziejskiemi były słowa te, że naprzód wściekłość w nim obudziwszy, potém oblały go jakby wiadrem zimnéj wody. Co to znaczyło? On słowa te nie piérwszy już raz w życiu słyszał... z małą odmianą tylko, z małą odmianą... „Waryatem był-bym, gdy-bym sobie dla jakiéjś chłopki świat zawiązywał!”
— Och!
Stęknął głośno i w czerwonych, mięsistych rękach ukrył twarz okropnie wykrzywioną. Pod powiekami, które mocno grubemi palcami przycisnął, obok twarzy Karolki, młodziutkiéj, udręczonéj, zawisła twarz druga, inna wcale, zestarzała, zmęczona, pokorna... Tylko co, tylko co właśnie twarz ta przemknęła przed jego wzrokiem. Przemknęła i nie zatrzymał na niéj wzroku ani przez minutę. Teraz, stała przed nim jak żywa; czarne, ogniste, zbolałe oczy w niego wlepiając i wyraźnie, wyraźnie szepcąc: „był-bym waryatem, gdy-bym dla jakiéjś chłopki świat sobie zawiązywał!” Bahrewicz był pobożnym. Jedną ręką zasłaniając sobie oczy, drugą w pięść ścisnął i z łoskotem uderzył się nią w piersi.
— Boże Wszechmogący! za grzechy moje nie karz dziecka mego!
Wymówił słowa te głośno, z serdeczną skruchą człowieka, w którym sumienie przemówiło wyrzutem, z łkaniem ojcowskiéj trwogi i żałości, z twarzą wzburzoną i wykrzywioną płaczem. Wykrzykowi temu
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/194
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.