Mikołaj biorąc się znowu do strugania drewienek, flegmatycznie odpowiedział:
— A co ma być? Dobrze będzie. Zostanie się w Ongrodzie i do Hrynek na zimowanie go przyślą.
Grable Krystyny upadły na ziemię. Z krzykiem radości rzuciła się ku mówiącemu tak, jakby ręce jego ucałować chciała.
— Ot już baba i rozradowała się! — usuwając ją zlekka, ciągnął Mikołaj — a jeszcze niéma czego. Jeszcze dekret nie zapadł.
— Nie zapadł! — prostując się znowu i ręce splatając, powtórzyła kobieta.
— Jużby to on i zapadł... tylko tam jeden haficer jest... taki szelma, że nie pozwala... Nie pozwala i nie pozwala... Co jemu zrobić? Co już pan hadwokat jego naprosił, co już do niego nachodził się... „Nie pozwolę” mówi... „Niechaj, mówi, Pilip mandruje tam, dokąd jemu przeznaczono. Czy to ja, mówi, syna swego za niego tam poszlę, hę?” Oto co w piśmie pana hadwokata stoi!
— Wyż, Mikołaju, mówili, że dobrze będzie... — ściskając mocno ręce, szepnęła kobieta.
— Jeżeli zechcecie, to może jeszcze i dobrze być — skrzypiąc nożykiem po drzewie, odparł sołdat. Podniósł potém głowę i skupionemi palcami prawéj ręki dotknął kilka razy dłoni lewéj. Krystyna, któréj dusza cała skupiła się w oczach, giest ten zrozumiała.
— Znou hroszy!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Niziny.djvu/144
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.