Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pod oknem szybko idąca mignęła męzka postać; po ustach Wincuni świetlany przebiegł uśmiech, do pokoju jéj wszedł Bolesław. Zbliżył się i ujął rękę młodéj kobiety, ale zaledwie rzucił okiem na różową jéj suknią i kwiaty, we włosy wplecione, zbladł bardzo i, przyciskając rękę jéj do ust, szepnął z boleścią:
— Wincuniu moja!
Radość zalała twarz Wincuni, podniosła na Bolesława wzrok pełen niewypowiedzianéj wdzięczności i wymówiła cicho:
— O, dziękuję ci, żeś mię tak nazwał!
Usiadł obok niéj milczący, wpatrzony w nią, z ręką jéj w swych dłoniach. Wincunia podniosła oczy na twarz jego i zaczęła mówić z nieopisanym wdziękiem:
— Tak dawno pragnęłam, czekałam, ażebyś mię nazwał Wincunią... myślałam sobie, że gdy mię tak nazwiesz, serce moje poczuje tę samę pogodę i radość, jaką czuło niegdyś... niegdyś... a od téj pory, gdyśmy się wówczas rozstali, nazywałeś mię zawsze panią... patrz! dziś umyślnie ubrałam się tak, jak ubierałam się przed wielu laty, aby ci przypomniéć twoję dawną Wincunię... twoję dawną narzeczoną, która była czysta, jak krople rosy, zdrowa, jak rybka w zdroju, wesoła, jak ptak pod obłokiem... Minęło... ależ na ziemi i kropla rosy, tak srebrna zrana, w południe miesza się z ziarnkiem kurzu i ciemnieje, różowa rybka wpada w sieć rybaka, a radosna wiosną