Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W Piasecznéj! — zawołał Bolesław, a ciszéj dodał: — nikczemny!
W parę minut potém, śród rozłogu pokrytego śniegiem, sanie posuwały się z całą szybkością pełnym galopem pędzących koni. Bolesław co chwila wstawał na saniach, patrzył w dal, jakby najprędzéj chciał ujrzéć cel swéj podróży i wołał do furmana:
— Prędzéj! prędzéj!
Pod niebem czołgały się w tysiąc fantastycznych kształtów podarte chmury, to odsłaniając, to kryjąc srebrzystą mgłą przysłonięty księżyc, z północy leciały wichry, z grzmotem spotykając się i uderzając o siebie, kurzawa śnieżysta podnosiła się od ziemi zwijała się w kłęby, rozpraszała chwilami, otaczając sanie przezroczystym tumanem. Z za tumanu tego, po całogodzinnéj szybkiéj bardzo jeździe, Bolesław dojrzał między bezlistnemi drzewami ogrodów liczne błyskające światełka; potém, oblane promieńmi księżyca, ukazały się białe ściany pałacyku z wieżyczką, strzelającą w górę; sanie wjechały na obszerny, pięknie ogrodzony a śniegiem pokryty dziedziniec i zatrzymały się przed znacznie wzniesionym nad poziom i żelazną balustradą otoczonym balkonem.
Z obu stron balkonu długie rzędy okien gorzały jarzącém światłem, a z wnętrza mieszkania wychodził zmieszany gwar rozmów, śmiechu i muzyki. Bolesław w kilku skokach przebiegł wschody i balkon wyłożony imitacyą marmuru i wszedł do przedpokoju. Tam