Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mogła nic więcéj powiedziéć, zbladła śmiertelnie i plecami oparła się o drzewo.
Alexander przeląkł się jéj bladości i płonących oczu i rzucił się ku niéj. Mętna woda zaszumiała w jego duszy, żałował już, że tak boleśnie obraził żonę. Chciał wziąć jéj rękę, ale ona usunęła go zwolna, i patrząc mu w oczy wzrokiem, z którego gniew już zniknął, rzekła głosem niezmiernéj żałości:
— Alexandrze! widzę oddawna, że mię nie kochasz; wątpię nawet, czyś kiedykolwiek kochał mnie prawdziwie... Powiedziałeś mi w téj chwili słowa, które sercu kobiety zadają ranę bolesną, niezgojoną... przed chwilą gniew wzbudziłeś we mnie i obraziłeś dumę moję, ale to przeszło... nie gniewam się... tylko jestem bardzo, bardzo smutna! bo czyliż może być szczęście, gdzie niéma miłości? Czyliż między nami miłość jest możebną? Ale jest jeden węzeł, który mię łączy z tobą... dziecko nasze, dla niego przebaczam ci wszystko... wszystko przyjmuję z pokorą, smutną przyszłość, która mię czeka, i nigdy słowa wyrzutu nie usłyszysz z ust moich.
To rzekłszy, odeszła z wolna i skierowała się ku gajowi, zkąd dochodziły jéj wesołe okrzyki i szczebiotanie małéj Andzi.
Trzyletnia dziecina biegła naprzeciw matki, czepiając się jedną ręką sukni piastunki, w drugiéj trzymając pęk konwalii. Wincunia usiadła przed nią na