Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odgłosom, które w nim odzywały się, niby brzęczenie pracowitych pszczółek. Ten spokojny, pełen prostoty i poczciwéj pracy obrazek, dziwną sprzecznością stanął naprzeciw tego ciemnego, grzesznego, tajemniczego obrazu, który myśl jéj zaćmiewał przed chwilą...
Zmrok zaczął zapadać, a razem z nim ucichały wszystkie odgłosy we dworku. Naprzód umilkło skrzypienie studni, potém ryk bydła słabł i oddalił się, potém rozmowy i nawoływania ludzkie ustały; ostatnia jeszcze odzywała się siekiera, z głuchym hukiem uderzająca o drzewo, ale po chwili i ten odgłos stawał się coraz słabszy, krótszy, po długim przestanku ozwał się raz i jeszcze raz, ostatni huk rozpłynął się przeciągle w powietrzu, gdzieś daleko w głębi gaju odpowiedziało mu echo i wszystko umilkło, zupełna cichość ogarnęła dworek, który po pracy dziennéj zdawał się marzyć lub modlić. W jedném oknie domu błysnęło światło i nad ostrokołem migotało na tle szarych drzew.
Wincunia stała, słuchała, patrzyła... Między głosami rozmawiających na dziedzińcu ludzi poznała głos Bolesława, spokojnie wydającego rozporządzenia gospodarskie. Teraz, gdy wszystko umilkło i światło błysnęło w oknie, ujrzała wyobraźnią dawnego przyjaciela swego, siedzącego samotnie przy świetle lampy nad książką w zamyśleniu, którego wyraz tak pięknie zdobił proste i pospolite rysy. — Tu spokój, uczci-