Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A naprzód powiem pani dobrodziejce — rzekł sąsiad — że ten ekonom, Pawełek, to wielki łotr i strasznie państwa okrada, to już wiadomo całéj okolicy; a potém, czy to nam biednéj szlachcie należy trzymać ekonomów i spuszczać się na nich? Co innego kto ma wielkie majątki, ale na małym folwarku, to pani dobrodziejko, pańskie oko konia tuczy.
Wincunia nic nie odpowiedziała, czuła słuszność słów sąsiada.
Innym razem przybyła znowu sąsiadka, daleka krewna Wincuni, niemłoda jejmość z rumianą twarzą, otyłą figurą, oczyma łatwemi do wylewania łez i językiem, obracającym się z szybkością skrzydeł wiatraka. U samego wstępu pochwyciła młodą krewniaczkę w objęcia, przycisnęła ją do piersi, ubranéj w kwiecistą suknią i zawołała:
— Oj, biedaczko ty moja, biedaczko!
Wincunia zaśmiała się głośno.
— Zkąd spada na mnie ta nazwa? — spytała żartobliwie.
Sąsiadka patrzyła na nią łzawemi oczyma.
— Ej, nie udawaj, nie udawaj! — wołała, trzymając jéj rękę w swych pulchnych dłoniach — wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi. Czy to nie wiadomo, że mąż twój ferta się po świecie i koperczaki stroi, to do téj kokietki Karliczowéj, to do Józi Siankowskiéj, a ciebie biedaczkę zostawia w domu, jak pustelnicę. Już ja dawno zbieram się prawdę jemu powiedziéć i ująć