Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi i oddalał od nich czas, w którym było im miło z sobą i dobrze...
Przebudzenie Wincuni nie przyszło nagle, ale stopniowo; oczy jéj ducha otwierały się zwolna; każda niemal godzina przynosiła jéj myśl nową, nowe spostrzeżenia nad sobą i człowiekiem, z którym się połączyła; z każdą godziną przybywało jéj samowiedzy i smutku. Nie mówiła jeszcze sobie, że jest nieszczęśliwą, ale wiedziała dobrze, że szczęśliwą nie jest.
Nie nazywała się nieszczęśliwą, bo miała dziecię, dziecię, które kochała wszystkiemi siłami swéj ognistéj, kochającéj natury; nie czuła się szczęśliwą, bo nie miała z kim dzielić myśli swych, których było coraz więcéj w jéj głowie, odkąd została matką, bo nie czuła się już kochaną i... przestawała kochać!
Tak, zobojętnienie dla Alexandra wpływało w nią także stopniowo i zwolna jednocześnie, jak duch jéj budził się ze snu czarownego, w który wprawiły ją nagłe i bezwiedne uczucia dla pięknego młodzieńca i piérwsze chwile poślubne.
Nadeszła wiosna i w Niemence rozpoczęło się budowanie nowego domu. Alexander gorączkowo był niém zajęty. W dworku powstał ruch wielki, zwożono materyały, rąbano, piłowano, zakładano piérwsze fundamenta przyszłego mieszkania. Wincuni smutno było, że nie mogła dzielić radości męża, z jaką patrzył na te roboty, i jego zainteresowania się niemi. Serce jéj bolało, że miły domek, w którym się