Idziesz sobie drogą życia powoli, z trudnością, — jak wiadomo, idzie się zwykle po grudzie i słocie, — a w podróży, dla rozrywki lub korzyści, przypatrujesz się postaciom i fizyognomiom tłumu spółtowarzyszy, którzy wędrują razem z tobą, mniéj lub więcéj podobni do ciebie, ale niezawodnie dążą do tego samego celu, który u kresu stoi blady i niemy, a nazywa się — śmierć. Patrzysz więc na jednych, którzy postępują jęcząc i stękając za każdym krokiem, na innych, którzy każdą piędź przebytéj ziemi oblewają łzami z pod serca wytoczonemi, na innych, co ciągną za sobą nieustannie ciężki pług pracy, a oczyma pełnemi miłości patrzą wkoło lub z nadzieją podnoszą je ku niebu, i na takich, co pełzają po ziemi, niby brudne płazy, tarzając się w błocie i kurzu, i na innych jeszcze, którzy, skacząc, jak pliszki, i podlatując, jak motyle, z pustym śmiechem i hulaszczą pieśnią przechodzą połowę
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 2.djvu/049
Wygląd