Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głęboki żal, w oczach, zamiast rozpaczy, zajaśniał smutek cichy, a po nad tém, po całéj twarzy rozlała się wielka, bolesna litość.
Wincunia ze zdumieniem patrzyła na niego. Spodziewała się zapewne, że przyjdzie ku niéj rozżalony, pełen goryczy i wyrzutów, a ujrzała go tak samo łagodnym i rzewnie patrzącym na nią jak zwykle, a tylko bladym, tak bardzo bladym, iż zdawało się ani jednéj kropli krwi w twarzy jego nie było.
Nie spuszczając z niéj wzroku, przystąpił do niéj i wziął ją za rękę: poczuła wtedy, że mimo dnia upalnego, ręce jego jak lód były zimne.
— Panno Wincento — ozwał się głosem zniżonym ale spokojnym — czy ciotka pani prawdę mi powiedziała, że...
Usta mu zadrżały, zasunął rękę za klapę surduta i przycisnął nią piersi.
— Że mię pani nie kochasz — dokończył, mocując się z drżeniem głosu.
— Panie Bolesławie — z cicha rzekła Wincunia — ja kocham pana jak brata, jak przyjaciela...
— A jak narzeczonego, jak kochanka kochasz pani tamtego — wyrzekł Bolesław, mocując się z boleścią, aby nie wybuchnęła na zewnątrz.
— Tak — szepnęła Wincunia.
Bolesław wypuścił jéj rękę ze swéj dłoni, pochylił głowę, w oczach jego błysnął znowu posępny wyraz, po ustach przebiegło szyderstwo i na całéj twa-