Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

murzyna, który wielkim strachem nabawiał spotykanych na drodze żydków, obić wewnętrzne materace nową wełnianą materyą, jako tako oczyścić zczerniałe bronzy; a gdy wszystko już było skończone, odstąpił parę kroków od tak odnowionéj landary i, przypatrując się jéj z głębokim namysłem, rzekł:
— „Jeśli cię kto o imię zapyta, powiedz żeś kareta!“ Oto antyk, kiedy antyk! szczególniéj kiedy ten murzyn w czerwonéj czapce stał z tyłu! No, murzyna już chwała Bogu niéma, ale zawsze to Bóg wié, do czego podobne!
Zmarkotniał i znać było po kierunku wejrzenia, że pocieszała go tylko mitra hrabiowska, która, odczyszczona, odświeżona żółtą barwą, jaśniała na drzwiczkach ze spłowiałym lakierem.
— Ha! — rzekł w końcu młodzieniec — cóż robić? kiedy papa na lepszy powóz za nic pieniędzy dać nie chciał. Pani Karliczowa, zresztą, mówiła niedawno, że antyki wchodzą w modę. Powiem wszystkim, że to kareta, którą moja matka do ślubu jechała; będzie to znak, że karety dawno już exystują w naszym rodzie!
Parsknął głośnym śmiechem, i dodał:
— Cóż robić? zawsze to jednak kareta! jak ożenię się, kupię sobie lepszą! naturalnie!
Pewnego pięknego dnia, pani Snopińska w jedwabnéj kraciastéj sukni, którą wydobyła z głębi jakiegoś kufra, w starożytnéj atłasowéj kardynałce, oszytéj