Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale patrzyła na niego takiemi dobremi i smętnemi zarazem oczyma, że porywał ją w ramiona, całował jéj lniane włosy i zapominał o wszystkiém na świecie. Ona wyrywała się niekiedy z jego objęcia, i ze śmiechem, w którym łzy drżały, uciekała do ciotki. Czasem jednak, niby z przyzwyczajenia, powziętego od dzieciństwa, opierała czoło na jego piersi i stała nieporuszona, jak gdyby szukała u niego siły i obrony, jak gdyby na jego męzkiéj szlachetnéj piersi utulić i uspokoić chciała głowę swą, męczoną jakąś palącą, niespokojną myślą.
W dzień widywali się rzadko. Czasem tylko Bolesław, przebiegając konno około dworku Niemenki, zobaczył Wincunią, chodzącą z kluczami po dziedzińcu, lub karmiącą swoje ptaki. Zatrzymywał wtedy konia przy ostrokole i z daleka przesyłał jéj „dzień dobry”. Dawniéj, w podobnych razach, dziewczyna podbiegała zawsze pod płot dziedzińca i rozmawiała kilka chwil z narzeczonym; teraz czyniła to bardzo rzadko, a najczęściéj odpowiadała mu tylko skinieniem głowy i znikała między zielenią ogrodu. Bolesław ścigał wzrokiem różową sukienkę, dopóki mu całkiem nie zniknęła z oczu i odjeżdżał, ale już wolniéj niż wprzódy, i smutek jakiś nieokreślony przesuwał się po jego twarzy.
Smutek ten zaczął wreszcie coraz częściéj na niéj gościć, chwilami po czole jego przebiegały chmury niepokoju, jak posępne zwiastuny nieszczęścia. Zda-