Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowę zawracają, i same durzą się, jak głupie stworzenia, z błaznem, u którego niedawno mleko było pod nosem. Już-bym wolał sto tysięcy razy, żeby się ożenił, może-by przynajmniéj statek przyszedł do głowy. Ale gdzie tam! ot i teraz poleciał gdzieś pewnie do jakiegoś ładnego buziaczka, co się do niego uśmiechnął, a czy to właśnie pojechał on tam z poczciwą myślą, ze stateczną miłością? At!
— Hm — rzekł pan Andrzéj z zamyśleniem — wszystko to złe jest, Jerzy, bardzo złe.
— Oj złe! złe! — powtórzył z uniesieniem pan Jerzy — ot, czy wiész, Andrzeju, że jak patrzę na Alexandra i myślę sobie o tém, jaka to będzie przyszłość jego, a moja na starość zgryzota, mam ochotę wléźć na najwyższą wieżę, jaka jest na świecie, i zawołać z niéj do wszystkich ojców: „hodujcie synów od najmniejszych lat w miłości cnoty i pracy, nie uważajcie nauki za niepotrzebną dla nich, starajcie się, aby każdy z nich miał cel życia, który-by umiłował serdecznie, bo inaczéj zrobicie z nich hultajów i łotrów, i sami na starość będziecie mieli, zamiast pociechy, zgryzotę sumienia i krwawe łzy do opłakiwania skutków swojéj nierozwagi“.
Mówiąc to, z silném wzruszeniem, pan Jerzy, przyłożył chustkę do swych zafrasowanych oczu i zapłakał.