Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto, Andrzeju — rzekł — mój syn miałby zostać rzemieślnikiem? Przecież my, choć nie posiadamy własnéj ziemi, jesteśmy dobrą i starą szlachtą!
Smutnie uśmiechnął się pan Andrzéj.
— I cóż to szkodzi? — odrzekł. — Alboż jakakolwiek praca ubliża człowiekowi i ściera z jego tarczy herbowéj znamię zaszczytne, które przodkowie jego zdobyli także nie inaczéj tylko pracą, a często nawet i krwią swoją? Alboż rzemieślnicy nie są użytecznymi światu? Alboż niéma rzemieślników, którzy dorobili się niezależnego bytu, a nawet sławy i bogactwa?
— A wiem, wiem — rzekł porywczo pan Jerzy — że teraz u was mądrych ludzi wszystkie stany i wszystkie rodzaje pracy są sobie równe; może-by nawet Oleś chętniejszy był do rzemiosła, niż do nauki, ale ja staroświecki człowiek i za nic-bym nie chciał, żeby mój syn był rzemieślnikiem!
— A więc — zawołał z żalem pan Andrzéj — wolisz, aby został pasożytem, daremnie zjadającym chleb na świecie? Aby przez bezczynność wpadł w złe nałogi, stał się pijakiem albo karciarzem? Aby, śród próżniactwa i hulanek, przemarnował fundusz, z takim trudem przez ciebie zebrany, a potém umarł w nędzy i występku!...
Pan Jerzy milczał, oczy jego były bardzo zafrasowane, czoło zmarszczone.
— A, że zmarnuje, to zmarnuje on ten grosz, ze-