Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prędzéj zjé dyabła, a nie ją weźmie za żonę ten szlachciura! — z nadąsaniem odpowiedział Olutek.
— Biednyż on! — zawołał ktoś żartobliwie — już jak ty zaweźmiesz się, Olesiu, to podstawisz jemu stołeczka!
Znowu nastąpił wybuch ogólnego śmiechu. W téj saméj chwili z kilku ust wyrwał się okrzyk:
— Otóż i ona!
Zgrabną parokonną bryczką podjechała pod kościoł pani Niemeńska z synowicą. Tuż za niemi zaturkotała takaż sama bryczka, i Bolesław Topolski, wyskoczywszy z niéj pośpiesznie, pomagał wysiadać narzeczonéj i jéj ciotce.
Wincunia znowu miała na sobie różową sukienkę, tylko już nie perkalową, ale strojniejszą, bo muślinową. Był to snać ulubiony jéj kolor.
Słomkowy okrągły kapelusik, opasany różową wstążką, uzupełniał to proste, niemal dziecinne, ubranie. Pani Niemeńska poszła na przód, a Wincunia postępowała za nią obok narzeczonego, którego twarz jaśniała zwykłą mu pogodą.
Wincunia miała oczy spuszczone, zdawała się wpatrywać w trawę, którą deptały jéj drobne nóżki, zgrabnie wysuwające się z pod sukienki. Gdy znalazła się blizko furtki cmentarza, podniosła nagle wzrok i spotkała się z utkwioném w siebie spojrzeniem Alexandra. Żywy rumieniec oblał jéj twarz, a Alexander zgrabnym ruchem zdjął czapeczkę