Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miéć musi niebo włoskie, tak często opiewane przez poetów, a w źrenicach błyszczały dwie ruchome złotawe iskry.
Szybka, błyskawiczna myśl: „jaka ona piękna!“ przeszyła mi mózg, niby rozpalonym drutem, i ścisnęła skronie. Poczucie to było prawie bolesne. Serce uderzyło mi w piersi mocniéj, niż zwykle. Było to jak objawienie jakieś, jak obudzenie się ze snu spokojnego, przez silne magnetyczne wstrząśnienie. Wincunia położyła dłoń na mojéj ręce i widząc, że się w nią niezwykle wpatruję, rzekła: „czytaj-że pan daléj, to takie piękne!“ Przy dotknięciu jéj zadrżałem cały, probowałem czytać i nie mogłem.
Odrzuciłem książkę i wyszedłem z altany, nie rzekłszy do niéj ani słowa. Nie wiem, co wtedy myślała o mnie. Szedłem jak upojony.
Nie myślałem o niczém i nie zdawałem sobie sprawy z mego stanu, instynktowo tylko czułem, że powstaje we mnie coś nowego, że rodzi się we mnie jakaś nieznana mi dotąd potęga uczucia, a wewnętrzne urodziny te poczuwałem dziwném przepełnieniem piersi i tysiącem nagłych błyskawic, które mi mózg przeszywały. Poszedłem do domu, nie pożegnawszy się z nią, ani z jéj ciotką. Sądziły, żem nagle zasłabł i przysłały dowiedziéć się o mojém zdrowiu. Ale posłaniec ich nie znalazł mię w domu, bo cały dzień chodziłem po gaju, polach, łąkach, bez celu, siląc się odzyskać samego siebie, a nie mogąc.