Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cham, jak on jéj prawi o jakichś królach, wielkich ludziach, narodach i miastach dalekich, a dziewczyna słucha i połyka naukę, bo sprytne to było dziecko i żywe, gdyby iskra — taką zresztą jest ona i teraz.
Potém zaczął jéj przynosić książki różne, czytywali razem, a jak odchodził, to prosił ją, żeby sama czytała, jak jéj czasu od domowych robót zostanie.
I tym sposobem, panie dobrodzieju, wyedukował dziewczynę, że aż miło. Nie powstydzi się ona teraz przed ludźmi, ma o czém powiedziéć, a o niczém nie słucha, jak o żelaznym wilku. Prawda, że po francuzku nie umié, ale to i niepotrzebne. Za to gra na fortepianie, bo pan Bolesław powiedział, że „kobieta i muzyka, to dwie siostry rodzone i powinny z sobą w parze chodzić“ i uprosił metra muzyki z miasteczka, aby jéj lekcye dawał. Przez trzy lata przyjeżdżał on regularnie po trzy razy na tydzień, a ja mu za to płaciłam. Ale téż nie żal tego, bo dziewczyna skorzystała i gra, aż miło posłuchać, nie wielkie sztuki wprawdzie, bo téż to i niepotrzebne, ale kiedy zagra krakowiaka, albo mazura, to aż serce skacze, a jak dumkę ukraińską, to aż się chce zapłakać.
Tak to, tak, panie dobrodzieju, postępował z nami pan Bolesław, a to bez żadnych obowiązków, bez żadnego interesu, tylko tak ze szlachetności swojéj i poczciwości serca. Niech mu Bóg za to błogosławi!