Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boszczyk był zaciągnął, to na to, to na owo, pospłacał dochodami Niemenki, które co rok powiększały się, jak cudem jakim, a teraz doprowadził folwark do takiéj wartości, jakiéj nigdy nawet za nieboszczyka nie miał.
— Czy pan Bolesław miał jakie obowiązki dla familii państwa, że tak się dla pań poświęcał? — spytał pan Andrzéj, w którego oczach błyszczała najczystsza radość.
— Żadnych, panie dobrodzieju, najmniejszych! — odpowiedziała pani Niemeńska. — Ot, po prostu, przychodził do nas dość często, jak to zwyczajnie w blizkiém sąsiedztwie bywa, i widział moje kłopoty, i to, że sobie rady z gospodarstwem dać nie mogę. Widział, jak mnie okradali, oszukiwali, jak, słowem, ginęłyśmy bez męzkiéj opieki. Z początku tylko radził, czasem i gderał, kiedy widział, że, zwyczajnie, panie dobrodzieju, jak baba, nie tak urządzam się, jak potrzeba; ale uważając, że wszystko dlatego źle szło i coraz gorzéj, powiedział raz do mnie: „Daj pani już pokój gospodarce, ja wszystkiém sam się zajmę i fundusz uratuję!“ Tak i zrobił; zawziął się i postawił nas na nogi. Niech jemu za to Aniołowie Stróżowie będą ku pomocy!
— Obywatelska dusza! — szepnął do siebie pan Andrzéj, a pani Niemeńska, raz już rozgadawszy się, ciągnęła daléj:
— A czy pan dobrodziéj myśli, że na tém koniec?