— Pan dobrodziéj musisz dobrze znać państwa Snopińskich?
— Jestem dalekim krewnym Jerzego, a przytém kolegą jego szkolnym.
— Jakże szczęśliwi są państwo Snopińscy, że mają takiego krewnego, jak pan dobrodziéj! — zawołała pani Niemeńska. — Ależ bo to prawdziwie godni ludzie! Nie bywamy wprawdzie u siebie i nie znamy się z blizka, ale mają tu w całéj okolicy śliczną opinią. Pan Jerzy, to gospodarz całą gębą, a i ona podobno doskonała gospodyni. Alboż syn ich, ten pan Alexander! Widujemy go często w kościele; jakiż to śliczny i grzeczny kawaler! Przeszłéj niedzieli Wincuni pod kościołem upadła z rąk książka do nabożeństwa, a on, choć nieznajomy, poskoczył, podjął, ukłonił się i oddał. Śliczny kawaler, panie dobrodzieju, grzeczny kawaler!
Pan Andrzéj ani słowa nie odpowiedział na te pochwały młodego Alexandra, ale Wincunia, przy wzmiance ciotki o podjęciu książki, spuściła oczy i zarumieniła się, przyczém chmurka zamyślenia przemknęła po jéj pogodném czole.
— Już to można powiedziéć — ciągnęła daléj mowna gospodyni — że w całéj okolicy niéma dla panienek lepszéj partyi, jak pan Alexander Snopiński. Powiadają, że ojciec jego, to kapitalista co się nazywa, a on jest jedynakiem. Przytém, jakie miłe
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/072
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.