Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lesław nie odpowiedział; wzrokiem tonął w twarzy dziewczęcéj, pełnéj ruchoméj gry naiwności i poezyi, bladości i rumieńców, onieśmielenia i swobody.
— Pokażesz mi pani tego gołąbka, co tak miłe nosi poselstwa — rzekł z uśmiechem pan Andrzéj.
— O, dobrze, dobrze! — odparła Wincunia — ależ, mój Boże! — zawołała żywo — ja tu stoję i rozmawiam z panami, a ciocia nic nie wié o ich przybyciu. Pójdę oznajmię jéj, że mamy gości; ona w ogrodzie! — Poskoczyła żwawo i zgrabnie i zniknęła za zasłoną domu.
Dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie; w rozpromienionych oczach Bolesława było pytanie.
— Urocze dziecię — rzekł półgłosem pan Andrzéj.
— Tak, dziecię jeszcze, ale w niém mój świat! — odpowiedział z cicha Bolesław.
Wnętrze domu, do którego wszedł po chwili pan Andrzéj z przewodnikiem swoim, było zupełnie podobne do mieszkania w Topolinie. Więcéj w niém tylko było miękkości i kobiecego wdzięku. Nizkie sofki, obite popielatym perkalem w amarantowe bukiety, stały pod ścianami, firanki z takiegoż perkalu zdobiły okna, a wszędzie, na stołach, komodach i pod oknami, mnóztwo było zieleni i kwiatów. W niewielkim przyległym pokoju, ostawionym trochą jesionowych sprzętów, stał staroświecki fortepianik o sześciu oktawach, a szklane drzwi, otwarte na ogród, uka-