Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Andrzéj ze zdziwieniem na nią spojrzał.
— Zapewne — odrzekł — sami najlepiéj wiecie, jak kierować losem waszego syna; mnie się jednak widzi, szanowna pani Jerzowo, że kto za młodu tych cudzych kątów, o których pani mówisz, nie wyciera, ten potém na własny kąt zapracować sobie nie potrafi.
Pani Jerzowa brzęknęła kluczami i odpowiedziała:
— Toć już my dość napracowali się przez całe życie na to, aby nasze dziecko miało własny kąt i kawałek chleba bez pracy.
— Bez pracy... bez pracy... — powtórzył jakby do siebie pan Andrzéj, a oczy jego znowu utkwiły w przestrzeni i stały się smutne.
Pan Jerzy westchnął.
— At — rzekł — już téż i ja wolał-bym, aby chłopiec zajął się czémkolwiek, zamiast strzelać do wron po polach od śniadania do obiadu, a potém spać od obiadu do kolacyi. Ale cóż robić, kochany Andrzeju? u nas, harujących na kawałek chleba, jak chłopiec czytać, pisać, a rachować umié, to i chwała Bogu, a zresztą byle była ochota do pracy... byle była ochota...
— Ale czy będzie on miał tę ochotę, jeśli zaprawi się z młodu do bezczynności? — zagadnął pan Andrzéj.
Pana Jerzego oczy bardzo zafrasowały się, ale pani Jerzowa rezolutnie brzęknęła kluczami i rzekła, kiwając głową:
— Et, byle poczciwie żył a Pana Boga umiał chwalić, to na co mu tam szczególniejsze mądrości