— Andrzéj! — zawołał dzierżawca, a w głosie jego była prawdziwa i serdeczna radość.
— Jerzy! — odpowiedział przybyły.
I, rzuciwszy się sobie w objęcia, poczęli całować się głośno a długo.
— Kopę lat, kopę lat! — wołał w przestankach całowania pan Jerzy. — Zkądże Pan Bóg prowadzi? jakim szczęśliwym dla nas trafem zawitałeś w nasze strony.
— A dawno, dawno nie widziałem cię już, koleżko! z dziesięć już latek pono — odpowiedział pan Andrzéj, uwalniając się w końcu od energicznych całusów dzierżawcy — no, ale widzisz, góra z górą nie zejdzie się, a człowiek z człowiekiem to i niespodziewanie zejść się może.
— Ależ, że niespodzianie to niespodzianie! pójdźcie do chaty! żona przecie nie wié, kto to do nas zawitał!
I wziąwszy pod ramię gościa, jak widać wielce mu miłego, poprowadził go dzierżawca Adampolski we wnętrze domu. Z ganku obejrzał się raz jeszcze i zawołał do stojącego nieopodal parobka i z otwartemi ustami przypatrującego się pańskim powitaniom:
— Konie wziąć do stajni i dać im obroku! Furmana zaprowadzić do kuchni i niech mu tam obiad dadzą!
W godzinę niespełna po tém serdeczném powita-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/0/0d/PL_Eliza_Orzeszkowa-Na_prowincyi_vol_1.djvu/page16-625px-PL_Eliza_Orzeszkowa-Na_prowincyi_vol_1.djvu.jpg)