licznych gości, i na przyjęcie ich czyniono wesołe i staranne przygotowania.
Teraz przecież ranek był wczesny jeszcze i stary Saul siedział sam jeden, lubując się widocznie atmosferą ładu i dostatku, która go otaczała, jak téż odgłosami rozmów i krzątań się, napełniających od szczytu do podstaw dom obszerny i ludny. Była to jedna z chwil, dość częstych zresztą, które poważnemu patryarsze starożytnego rodu w całéj pełni uczuć dawały wszystkie łaski i dostojeństwa, obficie zlane przez Jehowę na błogosławioną starość jego.
Zaledwie jednak otworzyły się drzwi od sieni, a przez nie wszedł do izby Meir, pierzchnęła błogość, napełniająca przygasłe źrenice Saula. Widok wnuka przywiódł mu snadź na pamięć bolący cierń jakiś, o którym, wśród wdzięcznego rozpamiętywania kwiatów żywota swego, zapomniał był przed chwilą. Pierwsze téż spojrzenie na młodego człowieka sprawiało wrażenie fałszywéj, a raczéj smutnéj i burzliwéj nuty, wmieszanéj w akord harmonijny i wesoły. Troska i niepokój malowały się na pobladłéj twarzy jego, a w oczach płonął ogień wzburzonych uczuć i myśli. Wszedł do izby śmiało i prędko, ale gdy spotkał się wzrokiem ze spojrzeniem dziada, pochylił twarz i zwolnił nieco kroku. Niegdyś zbliżał się on do dobroczyńcy i ojca swego z ufnością i pieszczotą ulubionego dziecka. Teraz jednak czuł, że pomiędzy nim a starcem tym, który wypiastował dzieciństwo i młodość jego, wznosiła się coraz wyższa i twardsza zapora. Wiedział téż, że zaporę tę wzniósł sam słowami i postępkami swemi; tęskno mu było za dawną czułością przygasłych oczu tych, które teraz patrzały nań surowo i gniewnie; to téż zbliżył się do dziada ze spuszczoną smutnie powieką, stanął przed nim w nieśmiałéj postawie i proszącym, pokornym prawie głosem, rzekł:
— Zejde! jabym chciał z tobą o jednéj ważnéj rzeczy pomówić!
Na widok nieśmiałości téj, z jaką ulubione mu niegdyś dziecko zbliżało się do niego, Saul mniéj surowym stał się, a więcéj smutnym.
— Mów! — odpowiedział krótko, lecz łagodnie.
— Zejde! czy pozwolisz mi zamknąć drzwi i okno, aby nikt rozmowy naszéj posłyszéć nie mógł.
— Zamknij! — odpowiedział Saul i z pewnym już niepokojem oczekiwał dalszéj rozmowy z wnukiem.
Meir zamknął drzwi i okno, a blizko dziada stanąwszy, zaczął:
— Zejde! ja wiem, że słowami mojemi przyniosę tobie znowu zmartwienie i kłopot. Ale do kogoż udać się mam? Ty dla mnie byłeś ojcem i dobroczyńcą; do ciebie naprzód ciągnie mię serce w każdéj zgryzocie mojéj...
Głos jego zadrżał. Widać mu było z twarzy, że głęboka czułość serca ciągnęła go do kolan i w ramiona starca tego, który, zmiękczony widocznie, z rozbłysłém nagle okiem, odpowiedział:
— Mów wszystko! chociaż mam przyczyny gniewać się na ciebie, bo ty nie jesteś takim, jakim pragnie widziéć się dusza moja, lecz nie zapomnę nigdy
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/183
Wygląd
Ta strona została przepisana.