Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

draszu wyszedłszy, zaraz nie mogłem wytrzymać i za jedno biedne dziecko bardzo na siebie obraziłem mełameda, a przez mełameda wszystkich starszych i cały lud... Ot, co ja dziś zrobiłem! A teraz znów myślę sobie: na co to przyda się? Czy przez to mełamed nie będzie biednym dzieciom rozumu z ich głowy wyjmować i zdrowia ich ciałom odbierać?... Co ja mogę? ja jeden... młody... żony i dzieci jeszcze nie mam, i interesów wielkich nie prowadzę... to nade mną wszyscy wszystko mogą, a ja nic nad nikim... Moich przyjaciół prześladują za to, że oni ze mną przyjaźń trzymają... oni zlękną się i mnie porzucą... Ciebie zaczęli już prześladować za to, że ty serce swoje połączyłaś z mojém sercem i głos swój dałaś za towarzysza mojemu głosowi... i ja ciebie przez to zgubię... Może już lepiéj oczy i usta zamknąć... smutkowi i tęsknocie kazać, żeby z serca szły precz... i żyć tak, jak oni wszyscy żyją?...
Coraz ciszéj mówił to Meir; w głosie jego czuć było, że pierś mu targały srogie bóle niepewności i zwątpienia.
Dość długie potém zapanowało milczenie, a w téjże chwili za wzgórzem, u stóp którego stała chatka, odzywać się poczęły szczególnie jakieś szmery. Z razu słabo tylko rozróżnić można było śród szmerów tych turkoty kół, cicho sunących po piaszczystym gruncie, przyciszone rozmowy i tłumne stąpania ludzkie. Po chwili jednak coraz wyraźniejszemi i bliższemi stawały się odgłosy te, a wśród ciszy głębokiéj, która w miejscu tém panowała, było w nich coś tajemniczego.
— Co to jest? — prostując się, wyrzekł Meir.
— Co to jest? — powtórzyła spokojniéj Gołda.
— Mnie się zdaje, — zaczął młody człowiek, — jakby z tamtéj strony góry wiele wozów jechało i stanęło...
— A mnie się zdaje, jakby w téj górze huczało cóś i stukało. — Istotnie zdawać się mogło, że stąpania ludzkie odzywały się teraz w samém wnętrzu wzgórza, a oprócz nich słychać tam było stuk rzucanych jakby, czy ustawianych, ciężkich przedmiotów.
Trwoga odmalowała się na twarzy Meira. Spojrzał głęboko w twarz Gołdy.
— Zamknij okno i zarygluj drzwi! — rzekł pośpiesznie, — ja pójdę zobaczę, co tam takiego?
Widocznie lękał się o nią. Ale dziewczyna wzruszyła ramionami i odpowiedziała:
— Na co ja mam okno i drzwi zamykać? One są bardzo słabe i choćbym je zamknęła, każdy, kto dotknie się do nich silną ręką, otworzy je sobie.
Meir okrążał już wzgórze i wkrótce znalazł się po drugiéj jego stronie. Widok, który tam ujrzał, napełnił go zdziwieniem.
Na piaszczystych zagonach stały, półkręgiem wzgórze otaczając, wozy, jedno- i dwukonne, naładowane drewnianemi beczkami najrozmaitszych rozmiarów. Około wozów ruszało się mnóstwo ludzi: wieśniaków-chrześcian i Izraeli-