cznych, które nawiedzały go często; drugi dorobił Aryel, syn Kalmana, wtedy, gdy w cienistym gaju samotnie grał na skrzypcach. Były w niéj i takie, które wybuchnęły z piersi Meira, i inne, które nieśmiało wyszeptał, dziecięcemi prawie usty, Chaim, syn Abrama.
Tak powstają wszystkie pieśni ludowe. Rodowodem ich — serca tęskniące, myśli uciśnione, instynktowe rwanie się ku lepszemu życiu.
Tak powstała i w Szybowie pieśń, którą teraz śpiewać zaczął kantor:
— „We śnie ujrzałem ducha ludu mego!
„Czy miał on na ramionach purpurową szatę?
„Czy po świecie nosiły go wozy bogate?...
Tu z głosem piewcy połączyły się głosy inne, a po łąkach i polu rozległ się potężny chór odpowiedzi:
— „W prochu dróg kamienistych były stopy jego!
I prochem siwa głowa była osypana!
I łachmany słoniły mu chude kolana,
Które drżały!“
W tém miejscu, w chór śpiewających głosów młodzieńczych wmieszał się szept, wychodzący z brzozowych zarośli.
— Szaa! tu są ludzie, co was słuchają!
W istocie na drodze gaj przerzynającéj czerniało w zmroku kilka postaci męzkich, bardzo powoli postępujących ku łące. Ale śpiewacy nie słyszeli ani przestrogi Gołdy, ani szmeru nadchodzących kroków.
Druga strofa pieśni rozbrzmiała po łące:
— „Och! smutny, biedny duchu ludu mego!
Czy na los twój zamknięte oko Pana twego?
Gdzie rozwiała się wielka pyszność Twego tronu?
Czy na wieki powiędły już róże Syonu?
Czy złamały się nawskróś już cedry Libanu?
Czy nie zabrzmi już nigdy na podziękę Panu
Chóralny Twój śpiew?“
Ostatni wiersz pieśni brzmiał jeszcze, gdy z drogi, gaj przerzynającéj, weszli na łąkę trzéj mężczyźni. Mieli oni na sobie odświętne, czarne, długie ubrania, a przepasani byli kolorowemi chustkami, które w dzień sabbatu noszone zwykłym sposobem być nie mogą, ale opasując odzież, część jéj stanowią i grzechu nie czynią.
Pośrodku szedł ojciec kantora, Jankiel Kamionker; po obu stronach jego postępowali Abram Ezofowicz, ojciec Chaima, i Morejne Kalman, ojciec Aryela.